Eliza

Kot umarł. Eliza połykała łzy, stojąc na trawniku niedaleko domu. Wokoło było szaro i jesiennie, mglisty i mżysty listopad królował w powietrzu, na drodze do szkoły i w jej myślach. W czerwonych z zimna dłoniach trzymała dość duże pudełko po butach, a świadomość, że utraciła Jaśka na zawsze, powodowała mimowolny płacz. „Przestań, nie jesteś przedszkolakiem!” – ganiła samą siebie. Potem przypominała sobie te trzy lata z nim spędzone i znów pojawiało się to znane, wiercące uczucie w nosie... Już nigdy nie pobawi się z nim kłębkiem włóczki, wyżebranej od babci. Już nigdy nie odkryje go nad ranem w nogach swojego łóżka. Już nie podroczy się z nim papierową kulką na sznurku... A jego ulubiona piłeczka leżała smętnie gdzieś pod biurkiem.
To wydarzyło się wczoraj po powrocie ze szkoły. Ten straszny pisk samochodu z ulicy było słychać aż w jej domu. Serce podskoczyło jej do góry, a gdy dobiegła do jezdni, nie było śladu samochodu, a kot... Wolała o tym nie myśleć. Jaśka dostała w pierwszej klasie gimnazjum; był malutki, niedawno urodzony i naprawdę bardzo się z nim zżyła. Szary, w biało-czarne łaty, ruchliwy, gdy do niego mówiła – siadał i przekrzywiał główkę, a ona miała wrażenie, że słucha jej i wszystko rozumie. A teraz go straciła i wiedziała, że już go nie odzyska. Nie ma nawet mowy, żeby kiedykolwiek chciała mieć inne zwierzątko.

Nie wiedziała też, dlaczego los odebrał jej to, co tak kochała. Wprawdzie jej rodzice, którzy przeżyli już wiele trudnych sytuacji, wspierając się na Bogu, zawsze powtarzali, że powinno się być wdzięcznym za nieszczęścia, które nas spotykają i że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, oraz że Stwórca ma plan na nasze życie i wie lepiej, co jest nam potrzebne. Ale nie rozumiała ich. Uważała, że to jest trochę okrutne – zamiast współczucia, sypanie aforyzmami. „Ciekawe, co sami zrobiliby w mojej sytuacji!” – pomyślała ze złością i zaczęła na klęczkach zakopywać pudełko w twardej, zimnej ziemi. Gdy skończyła, otoczyła grób patykami – żeby nikt nie ośmielił się po nim deptać! I z pochyloną głową wyszeptała „żegnaj!”, po czym powlokła się do domu. Życie musi toczyć się dalej, jutro klasówka z chemii.
Mijały minuty, a ona tylko rysowała koty w zeszycie. Nie była w stanie zmusić się do nauki. Koty były jedynym, co jej wychodziło – nie umiała rysować, ale te kotki były tak prawdziwe, że wszystkim się podobały. Na przykład ludziom z kółka teatralnego, na które chodziła. Jak tylko ktoś zobaczył, że ukradkiem coś rysuje, od razu zaczynał się zachwycać, a ją to zawstydzało, ale i trochę cieszyło. A w chwilach takich jak ta – odprężało. Przymknęła oczy i zaczęła przypominać sobie wydarzenia ostatniego tygodnia...

W poniedziałek była próba przedstawienia z okazji 11 listopada – to już w najbliższy wtorek! – i Eliza po raz kolejny pomyślała, że pójście na kółko było jedną z jej najlepszych decyzji, od kiedy pierwszego września po raz pierwszy przestąpiła próg liceum. Miała, jak się okazało, talent i lubiła to bardzo, w dodatku poznała tam wiele nietuzinkowych osób, które kochały teatr i muzykę. Po poniedziałkowej próbie jedna z nich pojawiła się przy pianinie. Wysoki chłopak zaczął grać jakąś piękną melodię, więc dziewczyna stanęła przy nim zasłuchana – niestety, po kilku minutach do sali groźnie wkroczyła pani woźna i skrzekliwym głosem spytała, czy dyrektor wyraził zgodę na samotne przebywanie młodzieży w sali. Ponieważ nikt nie umiał odpowiedzieć, kazała im wyjść i nagle wszyscy gdzieś się ulotnili, a została tylko ona z grającym chłopakiem. Wyszli ze szkoły pod ostrzałem surowych spojrzeń sprzątaczki. Zaczęli rozmawiać. O muzyce, teatrze, grze Elizy na gitarze. Okazało się, że owym przepięknym utworem było „The Heart Asks Pleasure” Michaela Nymana. Przedstawili się sobie, chłopak miał na imię Piotrek i był w trzeciej klasie. Dziewczyna zasmuciła się, że tylko przez jeden rok będzie miała okazję spotykać go w szkole, bo ta znajomość zapowiadała się naprawdę ciekawie, mieli takie same zainteresowania, no i łączyła ich przeżyta przygoda z panią woźną. Szli kawałek razem, potem ona skręciła w stronę swojego domu i czuła w sobie tak wielką radość, że zamiast uczyć się chemii, której nie umiała i nie rozumiała, nuciła przez całe popołudnie melodię Nymana.

We wtorek znów była próba. Piotrek powiedział jej „cześć” i... To wszystko. Więcej się do niej nie odezwał. Także w środę, na kolejnym spotkaniu kółka, nie zwracał na nią uwagi i nie wróżyło to żadnych zmian. A Eliza nazywała samą siebie idiotką i zastanawiała się, czego ona właściwie oczekiwała? Teraz mogła tylko, boleśnie zawiedziona, wodzić za nim wzrokiem. Zajęła się, oczywiście, rysowaniem kotów i myśleniem, co takiego jest z nią nie tak, skoro każda napotkana osoba, z którą udało jej się trochę dłużej i szczerze porozmawiać, już na drugi dzień lub po kilku dniach przestaje się nią interesować. Chyba za bardzo przejmowała się innymi ludźmi i tym, co o niej sądzili. Zawsze była bardzo nieśmiała i teraz, w nowej szkole, wyjście z inicjatywą wciąż jeszcze sprawiało jej trudności. A każdy, nic nie znaczący gest lub słowo powodowało u niej mocne bicie serca. „No tak. Jestem bezkrytyczna w swoim pragnieniu przyjaciół i ludzie ranią mnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy” – myślała.
Na przykład dzisiaj. Weszła na historię spóźniona i całkowicie rozkojarzona, i powiedziała, że jej kot zginął pod kołami samochodu. Wiedziała, że to brzmi niecodziennie, ale aż takiej salwy śmiechu ze strony klasy to się nie spodziewała. Ze spuszczoną głową usiadła na swoim miejscu w drugiej ławce. Na przerwie wszyscy składali jej kondolencje, ale widziała przecież te błąkające się na ich twarzach uśmieszki i bynajmniej nie było to przyjemne.

Jej rozmyślania przy biurku przerwał ostry dźwięk telefonu. Drgnęła i ospale podniosła słuchawkę do ucha. To dzwonił ojciec. Poprosił, by się nie denerwowała, po czym oznajmił, że mama jest w szpitalu i to nic poważnego, ale na samo połączenie słów „mama” i „szpital” Eliza poczuła szum w uszach. Zupełnie zapomniała o chemii. Postanowiła natychmiast tam jechać. Pomimo przejmującego chłodu i powoli już zapadającego zmroku. W domu na nic się nie przyda.
Wybiegła, w rozwiązanych trampkach i kurtką przerzuconą przez ramię, wskoczyła do autobusu i po dziesięciu minutach wchodziła do szarego, posępnego budynku. Wciąż mamrocząc pod nosem modlitwy... „Proszę Cię, niech wyzdrowieje, proszę Cię, Boże, niech nic jej nie będzie poważnego!”. Portier patrzył na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedział. Dziewczyna odnalazła matkę w jednej z wielkich sal. Wyglądała blado i spała. Jej noga cała zamknięta była w grubym, gipsowym pancerzu. Obok siedział ponury tata. Na twarzy miał wypisane zmęczenie. Na jej widok uśmiechnął się smutno. Odwzajemniła uśmiech.
– Ja tu posiedzę, tato. Możesz już iść do domu – powiedziała.
– Zostałbym dłużej, ale muszę na jutro przygotować konspekty do pracy. Przyjdę później, dobrze? Mama ucieszy się, gdy cię zobaczy.
– Idź już. I nie martw się.
Ojciec pocałował ją w czoło i wyszedł, a Eliza rozejrzała się po pokoju. W odległym kącie sali leżała siwa staruszka, tam, za parawanem, jakaś szczupła kobieta z warkoczem, a naprzeciwko siedziała na łóżku, czytając, tęgawa pani w wieku jej mamy. „Ciekawe, co czyta” – zastanowiła się mimo woli. W tym momencie drzwi pomieszczenia otworzyły się i wkroczył młody, ciemnowłosy chłopak ze słuchawkami na uszach, które wraz z odtwarzaczem mp3 spadły na podłogę, gdy gwałtownie skręcił w stronę czytającej kobiety i przywitał ją, a Eliza, upewniwszy się, że wtargnięcie nie obudziło jej mamy, wolno podniosła z ziemi odtwarzacz i zbliżyła słuchawkę do ucha. W pierwszej chwili skuliła się boleśnie na wspomnienie Piotrka, ale zaraz błogie dźwięki rozmarzyły ją całą: „The Heart Asks Pleasure” Michaela Nymana. Zamknęła oczy i zanuciła cichutko melodię. Mogłaby tak trwać wiecznie...

Zastanowiła ją nagle dziwna cisza. Kobieta spała, a jej syn patrzył na Elizę ze zdziwieniem i trochę... Rozbawieniem...
– Już, już, oddaję! – powiedziała i poczuła, że się rumieni.
– Nie... Nie trzeba... Ty też odwiedzasz mamę? – spytał chłopak.
– Tak – dziewczyna przełknęła ślinę i podała mu mp3. – Przepraszam. Spadły ci, gdy wszedłeś.
– Myślę, że czeka nas tu długa noc. Chodź, posłuchamy razem. A tak w ogóle, to jestem Tomek.
– A ja Eliza.
Podali sobie ręce.
– Ładne masz imię. Eliza. – powiedział Tomek.
– Dziękuję. Lubię bardzo ten utwór, wiesz? Uwielbiam muzykę...
Słuchali piosenek, dzieląc się sprawiedliwie słuchawkami i rozmawiając. Przerwał im ojciec Elizy, który o dwunastej w nocy przyjechał, by zawieźć ją do domu i kazał jej iść spać. Pożegnali się, umawiając na ponowne jutrzejsze spotkanie w szpitalu. I chociaż dziewczyna przysypiała po drodze w samochodzie, to gdzieś na granicy świadomości kołysała jej się bardzo przyjemna myśl, że chyba wreszcie spotkała tego swojego od dawna wymarzonego przyjaciela. Przypomniały jej się słowa jakiegoś dawno zapomnianego wiersza ks. Twardowskiego, ulubionego poety taty, poety-duszpasterza: „Popatrz/ Spadają z obłoków/ Małe wielkie nieszczęścia, potrzebne do szczęścia(...)”
Myśli odpłynęły w rytm “The Heart Asks Pleasure”... Zasnęła.

Maria Sztuka

Niedziela Młodych 28/2012

Miesięcznik [7/2021]

Jezus kołem ratunkowym

Grudzień to czas podsumowań. Święta, koniec roku zawsze skłaniają do przemyśleń. Ale to także idealny czas na nowy początek. Przecież coś się kończy, a coś innego się zaczyna, prawda?

Czytaj PDF
Polecamy

Selfie smartfonem Boga

Smartfon jest pod ręką, w każdej chwili możesz zrobić sobie selfie – aby znów zobaczyć siebie. Ale czy to, co zobaczysz na wyświetlaczu, będzie prawdą o tobie?

Zobacz