Dorosłe dzieci alkoholików (DDA) tęsknią za miłością, ale nie czują się jej godne. To zawodowcy w nieprzyjmowaniu prawdy o sobie, mistrzowie w gmatwaniu swego życia i piętrzeniu przeszkód, a jednocześnie to elita wyścigu, którym jest nasze życie. Elita w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ to oni pracują najciężej i nie oczekują nagrody, to oni są w stanie heroicznie dbać o to, by lider miał wszystko, czego zapragnie. Drużyna DDA to zespół karny, niestrudzony i totalnie nieszczęśliwy. Dlaczego?
Dobry, doskonały, ale...
Gdy zastanawiałem się, jak rozwinąć skrót DDA, by nadać mu dodatkowe znaczenia, pomyślałem, że obok tego podstawowego, czyli: dorosłe dziecko alkoholika, świetnie charakteryzuje ten syndrom triada: dobry, doskonały, ale... Osoba dotknięta syndromem DDA chce być, oczywiście, osobą dobrą, a nawet bardzo dobrą, doskonałą w realizacji zadań podstawowych, np. w kwestii ratowania świata. Jeśli spotkacie na swojej drodze współczesnego Atlasa, który zamiast cieszyć się życiem dźwiga cały świat, to jest bardzo prawdopodobne, że mamy do czynienia z osobą, która wzrastała w domu dotkniętym chorobą alkoholową lub inną dysfunkcją. Ta postawa owocuje również tym, że zaczynamy odbierać tę osobę jako bohaterkę czy bohatera, jako tę, która radzi sobie ze wszystkim,
na którą bez wyrzutów sumienia możemy zrzucić kolejne problemy i nasze obowiązki. Ona to ogarnie nadludzkim i autodestrukcyjnym wysiłkiem. Dobra, doskonała, ale... – to nie jest prawda.
Casting – ten piękny
Warto zastrzec, że DDA niejedno ma imię. Psychologowie opisują czasem najbardziej typowe modele ról, które biorą na siebie lub w których są obsadzane dzieci w domu alkoholowym. Zwykle znajdzie się w tym zestawie „nasz skarb”, czyli złote dziecko, dziecko cud, którego rolą i zadaniem jest wypełnianie bezbłędnie niespełnionych marzeń czy ambicji jednego z rodziców. To dziecko jest faworyzowane, bezkrytycznie stawiane za wzór, a ceną, którą płaci za wypełnianie marzeń i ambicji zwykle jednego, dominującego czy bardziej uzależnionego rodzica, jest ogromna trudność w znalezieniu odpowiedzi na pytanie: „kim jestem i czego pragnę?”.
Casting – ten dobry
Inną postacią w rodzinie dysfunkcyjnej jest dziecko bohater. Takie dziecko bierze na swe barki losy całej dysfunkcyjnej rodziny. Wychowuje młodsze rodzeństwo, niekiedy je karmi, ubiera, wspiera, a nawet utrzymuje. To zorganizowany perfekcjonista, który kosztem własnych marzeń i dążeń stara się zaspokoić potrzeby wszystkich wokół, nie tylko młodszego rodzeństwa, ale często także toksycznego rodzica – staje się jego najbardziej zaufanym doradcą, a jednocześnie wykorzystywanym ponad siły niewolnikiem.
Casting – ten zły
Kolejną rolą, którą przyjmują dzieci w chorej rodzinie, jest rola czarnej owcy albo kozła ofiarnego. Takiemu dziecku przyklejana jest łata sprawcy całego zła. To główny winny (wyimaginowany), powód cierpień rodziny. Gdyby nie on, rodzinie żyłoby się lżej, normalnie. „To przez ciebie ojciec pije, to przez ciebie wieczne utrapienia!”. Czarna owca dostaje najwięcej ciosów, a jednocześnie jest pierwszą osobą, która ujawnia dysfunkcje rodziny. Często liczne przewiny osoby obsadzonej w tej roli są jej wołaniem o miłość i uwagę. Skoro mówią tylko o mnie wówczas, gdy robię coś złego, to maksymalizacja złych zachowań wywoła jeszcze większą atencję, uwagę i postawi mnie w centrum rodziny. A że w charakterze chłopca do bicia? Trudno.
Casting – ten śmieszny
Jedną z ról, które przypadają członkom rodziny dysfunkcyjnej, jest rola rodzinnego błazna lub maskotki. Ktoś taki ma nas rozśmieszać, bawić, starać się rozładować wszelkie napięcia, zatrzymać agresję kosztem swojej godności. Cena, którą płaci rodzinny wesołek, też jest wysoka. Pod maską gotowości do zabawy kryje się krzyk rozpaczy: pokochajcie mnie!
Casting – i inni
Takich ról nadawanych świadomie lub nieświadomie jest wiele. Warto
wspomnieć jeszcze o „dziecku we mgle”, czyli roli niewidzialnego. Taka osoba przeprasza, że żyje, kryje się w cieniu rodzinnych spotkań, narad i dyskusji. Można wejść do pokoju i nie zauważyć jej obecności. Aby ratować swoją podmiotowość, osoby w tej roli zapadają na choroby, często bardzo poważne; także otyłość lub niedożywienie są formą ucieczki, a jednocześnie zwrócenia na siebie uwagi.
Mam zbroję, ale się boję
Każdy z tych schematów z dzieciństwa przeniesiony w życie dorosłe może grozić dewastacją relacji. Pomniejszanie siebie i lęk przed bliskością mogą bardzo upośledzić nasze kompetencje społeczne. Czy wobec tego osoby, które wychowały się w rodzinach z problemem alkoholowym – a takich jest niezmiernie dużo i można powiedzieć, że każda z historii, chociaż podobna, jest w wielu aspektach różna – trzeba szufladkować i nadawać im dziwne etykiety, typu DDA? – To nie jest kwestia szufladkowania, lecz opis rzeczywistości – odpowiedział na moją wątpliwość ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog i terapeuta, a także duszpasterz rodzin, autor wielu książek z dziedziny psychoterapii i pokonywania kryzysów. – Jeśli ktoś przez wiele lat pracuje w szkodliwych dla zdrowia warunkach, to ma określone problemy zdrowotne. Jeśli ktoś przez wiele lat żyje w bliskim kontakcie z uzależnionym rodzicem, czyli w wyjątkowo toksycznym psychicznie i duchowo związku, to ma – dobrze już rozpoznane i opisane – rany psychiczne, duchowe, moralne, społeczne i religijne. Zamiast miłości, poczucia bezpieczeństwa i solidnego wychowania dziecko uzależnionego rodzica doświadcza agresji i stałego poczucia zagrożenia. To powoduje zwykle dużą niedojrzałość takiej osoby w kontakcie z samą sobą, z innymi ludźmi i z Bogiem.
Wyrastanie w rodzinie z problemem alkoholowym nie determinuje naszej przyszłości. Życzliwy, wspierający i pomocny dorosły – np. ksiądz, babcia, nauczycielka – który dał nam wsparcie we wczesnych latach dojrzewania, może się okazać wystarczającą osobą, abyśmy nie dali się zaprogramować niedobrym doświadczeniom.
Za krokiem krok
Wielką ulgą na drodze do szczęścia są kroki 2. i 3. z programu Dwunastu Kroków. Przyznajemy w nich, że to nie my jesteśmy bogiem ani nawet herosem z mitologii, że jest Ktoś nie tylko od nas potężniejszy, ale też ogromnie nami zainteresowany. Każdej osobie, która doświadczyła głębokich zranień, zwłaszcza w dzieciństwie, i która w związku z tym ma poważne deficyty w sferze psychospołecznej, trudno jest uznać ten fakt. Nikomu nie jest łatwo powiedzieć sobie, że w ważnych wymiarach życia i relacji interpersonalnych potrzebuje wytrwałej pracy nad sobą i pomocy ze strony specjalistów czy grup wsparcia. Jak zatem pomóc osobie cierpiącej na ten syndrom, by cierpiała mniej i ruszyła w stronę nowego życia? Ksiądz Dziewiecki podkreślił: – Ważne jest dziś! Ważne, by osobom z syndromem DDA tłumaczyć, że są one odpowiedzialne nie za przeszłość, a jedynie za to, czy i w jaki sposób korzystają z szansy na rozwój tu i teraz.